Wspomnienia Małgorzata Bochenek-Grabowska
Roberta poznałam 13 czerwca 1981 roku. Hufiec Nowa Huta zorganizował dla starszyzny harcerskiej wyjazd do Warszawy. Nie pamiętam dokładnie, jaka to była okazja, bo jakaś musiała być, ważne, że towarzystwo było przednie, a „wesoły autobus” mocno rozśpiewany. Gitarzystów było wielu, z różnych harcerskich drużyn i szczepów - repertuar niewyczerpany. Przypominam, że do Warszawy jechało się kilka godzin. Obok mnie siedziała Bogusia Baran, a przed nami zajęli miejsca przystojni druhowie. Jeden z nich grał świetnie na gitarze i miał słodki, mały, perkaty nosek i wąsy. Wyjazd był dwudniowy, była więc okazja bliżej się poznać. Drugiego dnia, dałyśmy się zaprosić kolegom na lody! Bogusia była szczęśliwą posiadaczką telefonu stacjonarnego, jej numer telefonu trafił do kieszeni druha Roberta. To ważne, bo, będzie ciąg dalszy.
W lipcu wspólnie z Bogusią pojechałyśmy na obóz do Czerwonki. Nie o nim ma być wspomnienie, więc podsumuję bardzo krótko - było super! Z obozu, jak to się zdarza ładnym dziewczynom, przywiozłyśmy dwóch adoratorów. Na początku było miło, spotykaliśmy się dość często i słuchaliśmy muzyki rockowej przez słuchawki, każdy po kolei, bo słuchawki były jedne. Kilka spotkań podobnych do siebie i zrobiło się monotonnie. No i właśnie wtedy zadzwonił telefon. Druh Robert zaproponował nam wyjazd na obóz wędrowny do Kotliny Kłodzkiej. Był naszym wybawcą!
Dalszy ciąg wielu z Was zna. Kto nie zna, niech wczyta się w słowa piosenek napisanych w wojsku, ze wspomnieniami tamtego lata. Z Kotliny wróciliśmy parą, ale jeszcze nie taką na zawsze. Krzysztof wspomina wieczór, wspólne pożegnanie kolegów, których jesienią wezwała na służbę ojczyzna. Wśród nich był Bochenek. Zanim wylądowaliśmy na imprezie, wstąpiliśmy do domu Roberta, a tam niespodzianka. Jemu jedynemu odwołali pobór - bez uzasadnienia. I przyszedł w naszym życiu kolejny 13, tym razem grudzień 1981. Pamiętny dla wszystkich Polaków, dla nas też z innego powodu. Wiedzieliśmy już, że chcemy być ze sobą. Na początku stycznia, przyszedł niestety rozpaczliwie smutny dzień rozstania. Roberta wezwano do wojska, a ta chwila została utrwalona w piosence. W "pudełeczku", do dziś, zachowałam setki naszych listów. Na niektórych kopertach nabita jest pieczątka "ocenzurowano". Wojsko zdecydowanie trwało za długo!
Pierścionek zaręczynowy zaprojektował sam Robert. Dwa korale oprawione w złoto, połączone ze sobą dekoracyjnymi zawiasami. Z czasem, jeden koral stał się zupełnie biały, jakby rozpoczął nowe życie? W lipcu 1985, oczywiście 13, złożyliśmy sobie przysięgę małżeńską, że miłość, i że aż do śmierci, a pod sercem była już z nami Kasieńka. Przy porodzie była Bogusia, dodawała otuchy młodej mamie. Po dwóch latach na świat przyszedł Grzesiu. Tworzyliśmy wspaniałą rodzinę. Pierwszą harcerską rodzinę z dziećmi. Dzieciaczki miały ciocie druhenki i wujków druhów. I ta rodzina była naprawdę Wielka! Nasze wspólne lata, to gruba księga wspomnień, nie można tego opisać w kilkunastu zdaniach. Jedno jest pewne, zanim Robert odszedł, patrząc jak gaśnie w nim życie, wiedziałam, że był darem dla mnie, a dzieci, które narodziły się z naszej miłości, to prawdziwe Skarby, bo On jest w nich.
Był już bardzo słaby, pamiętam wieczór, gdy nagrywaliśmy piosenkę dla przyjaciół. Choć dedykował to Izie i Darkowi z okazji ich ślubu, wiem, że przesłanie jest aktualne i dotyczy nas wszystkich - byśmy dbali o „(…) kwiaty, co pachną niezwykle (...)”.
Wspomnienia o Robercie, dobre, ciepłe, szczere, nas połączyły, tak jak On kiedyś łączył nas! Nasze drogi się spotkały, dla wielu z nas, po latach. Stało się coś niezwykłego, zapragnęliśmy pobyć razem i zrobić coś, wbrew temu, co nas otacza, by poczuć wspólnotę, by razem zaśpiewać to, co stworzył dla nas. Trochę sobie popłakać, powzruszać się, a na pewno pośmiać. Wszyscy czuliśmy, że Robert jest razem z nami, śmieje się i bije brawo, gdy po wielu poprawkach, to było To! Spełniliśmy Jego marzenie.
Dziękuję Wam!